I Liceum Ogólnokształcące im. Cypriana Kamila Norwida w Wyszkowie
Organ prowadzący:
Starostwo Powiatowe w Wyszkowie
Nagrodzone prace - konkurs "Z lalką w tle"
Bohater tragiczny czy marionetka? - refleksje nad sensem istnienia człowieka.
Umiejętność czytania zanika - krzyczą do nas media. Krzyczą z telewizorów, gazet, komputerów i radioodbiorników. Krzyczą autorytety w garniturach i garsonkach, krawatach i szpilkach, w okularach na nosie i z aktówką przy boku. Usiłują wmówić nam, iż nasze społeczeństwo jest jedynie żałosną zbiorowością tępych analfabetów. Że jeżeli natychmiast nie zmienimy swojego karygodnego postępowania, będzie jeszcze gorzej.
Moim skromnym zdaniem nie muszą nawet zbytnio się wysilać. Sami bowiem wystawiamy o sobie najtrafniejsze świadectwo.
Otóż jakiś czas temu miałam okazję spotkać się z niemałym zdziwieniem ze strony swoich rówieśników, oznajmiając, że zamierzam podarować mamie książkę na urodziny. Zaskoczeniem okazał się fakt, iż w mojej rodzinie kultywuje się zwyczaj, jakim jest czytanie. Bynajmniej nie mam teraz na myśli publikacji sprowadzających się do kolorowych zdjęć modeli z żurnali, gorących ploteczek z życia gwiazd czy telewizyjnej rozkładówki. Jest to chyba rzeczą oczywistą; tak samo jak to, że dobra, bo wciągająca powieść, powinna zawsze wygrać z - kolokwialnie mówiąc - odmóżdżającym wręcz "Bravo" i "Popcornem". Powinna. Tak samo jak dobro ma zawsze zwyciężać zło. A przecież wszyscy wiemy, że takie zakończenia mają miejsce jedynie w bajkach - a to nawet nie zawsze. Dlatego też z przykrością muszę stwierdzić, że pod tym względem niemała ze mnie hipokrytka - bowiem po porządną, wartościową i opasłą wręcz książkę, sięgam, niestety, coraz rzadziej. Homogenizacja kultury postępuje. Wszystkie jej twory sprowadzane są do jednego, niezbyt wysokiego poziomu - przy czym trzeba dodać, że jest to poziom dostosowany do potrzeb przeciętnego człowieka. Znaczna większość z nas zwyczajnie nie ma ochoty używać już szlachetnego narządu, jakim jest mózg. Staramy się zredukować ilość wykonywanych przez niego działań do minimum. Zwłaszcza po ciężkim dniu w pracy, czy w szkole, spędzonym na wzmożonym wysiłku intelektualnym, bądź fizycznym. Co prawda niejeden nauczyciel zapewne parsknąłby w tym momencie śmiechem, podważając moją opinię na ten temat. Przepraszam, ale to, że niektórzy spędzają lekcje na marzeniach o półmetku, rysowaniu szlaczków w zeszytach lub też gapieniu się w bliżej nieokreślony punkt gdzieś za oknem, nie znaczy jeszcze, że wszyscy marnotrawią ten czas w podobny sposób.
Wracając; niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto po powrocie do domu, zmęczony, kulący się pod ciężarem powszednich trosk i obowiązków, ma jeszcze motywację do spędzenia kilku kradzionych chwil sam na sam z ciekawą książką. Znam co prawda osoby, które na przekór wszystkiemu potrafią oprzeć się nurtowi życia. Zatrzymać na moment i oderwać od szaroburej rzeczywistości. Prawdziwie je podziwiam, chyląc czoła ich oddaniu wyszukanej formie rozrywki, jaką jest czytanie. Rozrywki, która z biegiem lat zdaje się przekształcać w zajęcie dla niezrozumianej przez znaczną część społeczeństwa elity intelektualnej. To właśnie ta elita, te parę bliskich mi osób, zapala we mnie żar fascynacji armią znaków, stłoczoną w zdyscyplinowanym szyku setek na pozór identycznych kartek. Uświadamia, że każda taka wycieczka do innego, malowanego wyobraźnią świata, jest jednocześnie wyprawą w głąb duszy drugiego człowieka. Pokazuje, że warto jest spojrzeć łaskawym okiem nawet na pozycję włączoną w kanon lektur szkolnych. Że książka taka wcale nie musi być nudna. Że wręcz przeciwnie - może nawet mieć wiele wspólnego z życiem, które wiedziemy tu i teraz. Poruszać te same, ponadczasowe problemy. Być pewnym wzorem; nie tylko literackim, ale również życiowym. Drogowskazem, znakiem, zesłanym przez Niebiosa zagubionemu w labiryncie świata człowiekowi
Taką książką jest między innymi powieść "Lalka", autorstwa Bolesława Prusa. Nie tylko w perfekcyjny sposób odzwierciedla ona realia życia Warszawy dziewiętnastego wieku, ale również poprzez szereg symbolicznych sytuacji skłania czytelnika do refleksji:
"Marionetki!... Wszystko marionetki!... Zdaje się, że robią co chcą, a robią tylko to, co im każe sprężyna, tak samo ślepa, jak one."
...Ja nie jestem Edypem. A może jednak...? Kim właściwie jest istota ludzka: marionetką w rękach losu, czy też jego kowalem? Może my wszyscy jesteśmy po prostu kolejną generacją niczego nieświadomych Edypów? Zaślepieni wiarą we własne możliwości, jesteśmy zbyt dumni, pyszni, aby zrozumieć swoją małość względem świata. Osiągnięcia człowieka, przełomowe wynalazki, których jest twórcą, czynią z niego niemalże boga na ziemi. Ale musimy pamiętać, że bogiem czuł się też Edyp po rozwiązaniu zagadki Sfinksa: "Gdy człowiek nadmiernie ufa sobie samemu, jest przekonany, że o swoim losie decyduje on sam; tak rodzi się w nim hybris (
)" pisze Jan Andrzej Kłoczowski w artykule pod tytułem "Życie wasze to cień cienia. Edyp, czyli wiedza tragiczna". Teoria ta rysuje przed nami dość pesymistyczną wizję losu człowieka. Człowiek współczesny nie dostrzega swoich wad. Skoro więc ani hybris, ani ate go nie dotyczą, wróćmy do teorii człowieka będącego zaledwie marionetką w szponach losu.
W każdą niedzielę Ignacy Rzecki zajmuje się projektowaniem wystawy sklepowej na nadchodzący tydzień. Zajęcie to wydaje mi się bardzo sympatycznym; naprawdę nie wiem, skąd we mnie takie odczucie. Może dlatego, że choć u progu dorosłości, nadal lubię bawić się lalkami - choć w nieco inny sposób. Moja zabawa jest bardziej zbliżona do zabawy Bolesława Prusa, w którego to zręcznych palcach bohaterowie "Lalki" stawali się marionetkami - tak samo jak dłonie Rzeckiego ożywiały na moment lalki z jego wystawy:
"Dokąd wy jedziecie, podróżni?... Dlaczego narażasz kark, akrobato?... Co wam po uściskach, tancerze?... Wykręcą się sprężyny i pójdziecie na powrót do szafy. Głupstwo, wszystko głupstwo!... a wam, gdybyście myśleli, mogłoby się zdawać, że to jest coś wielkiego!..."
Rozrywka ta za każdym razem wprawiała go w przygnębienie, a to za sprawą cyklicznie nasuwającego się na myśl subiekta wniosku:
"Głupstwo całe życie, którego początku nie pamiętamy, a końca nie znamy!"
Tego typu porównania, jak wyżej wymienione alegoryczne przedstawienie sensu istnienia człowieka, fascynowały mnie praktycznie od zawsze. Nic dziwnego zatem, że postanowiłam pochylić się nad tymi słowami, powrócić do nich kilkakrotnie. Czuć smutek, prawda? Aż przykro się człowiekowi robi. Analiza tego fragmentu książki bezdyskusyjnie wywarła na mnie największe wrażenie. Wynika bowiem z niego kilka faktów.
Po pierwsze: już samo klasyczne przedstawienie istoty ludzkiej jako lalki, której losem dowolnie ktoś rozporządza, jest wręcz przerażające. Tak. Mnie osobiście przeraża myśl, że wszystkie moje poczynania mogą pozostawać zależne od jakiejś tajemniczej Siły Wyższej, której notabene nie jestem w stanie zrozumieć. Czuję się wówczas śmiesznie mała i słaba wobec ogromu świata, w którym żyję. Obecność demiurga, jakim dla bohaterów "Lalki" był Prus, a jakim dla marionetek raz w tygodniu stawał się Rzecki, chwilami wprawia mnie w silny niepokój. Moim demiurgiem jest Bóg - ale czy dzięki temu mogę od razu poczuć się bezpieczniej? Cóż z tego, że człowiek jest "trzciną myślącą", skoro nadal pozostaje trzciną, najwątlejszą w przyrodzie, skazaną na zwierzchnictwo tajemniczego bóstwa
?
Po drugie: każda z wymienionych lalek ma pewien cel, zadanie, do którego wypełnienia stale dąży, ale którego nie jest w stanie osiągnąć. Podróżni jadą w sobie tylko znanym kierunku, akrobata naraża zdrowie podczas występów, tancerze wirują po parkiecie do utraty tchu. Aż w końcu sprężyna wykręci się, przecinając ich starania niczym nożyce wstążkę. Lalki pójdą do szafy, odejdą w zapomnienie. "A wam (
) mogłoby się zdawać, że to jest coś wielkiego!..."
Otóż nic nie jest wielkie w obliczu śmierci.
Stąd też trzeci wniosek: "Głupstwo, wszystko głupstwo!...". Chyba każdemu czasem zdarza się zagubić na moment sens życia. Wstaje każdego ranka - po co? Żeby pójść do szkoły, pracy - po co? Żeby zdobyć wykształcenie, pieniądze - po co? Żeby godnie żyć. Po co
?
I pomyśleć, że wszystko to skryło się za niewinną zabawą, dziecinną igraszką zaledwie. Zajęciem, które wraz z biegiem czasu i rozwojem wydarzeń częściowo zmienia swój wydźwięk. W dalszym ciągu mam tu na myśli wystawy projektowane przez Ignacego Rzeckiego, który "po tysięczny raz w życiu" robił wciąż to samo, dochodząc do identycznych wniosków. Pod koniec książki jednak, ma miejsce pewne symboliczne zdarzenie:
"Kiedy źle kierowany dżokej wywrócił się na tańczących parach, pan Ignacy posmutniał."
Następnie zaś pada stwierdzenie, podsumowujące nie tylko nieszczęśliwą miłość Stanisława Wokulskiego, ale też prawdę wpisaną w życie każdego z nas:
"Dopomóc do szczęścia jeden drugiemu nie potrafi - myślał - ale zrujnować cudze życie umieją tak dobrze, jak gdyby byli ludźmi
"
Myśl ta uderza w czytelnika nie tylko dosadnością, ale też swoją ponadczasowością. Jest to kolejny dowód na kunszt Prusa, a zarazem na beznadziejność świata, w którym przyszło nam żyć, a który od zarania dziejów własnoręcznie kreujemy. Stąd wniosek, że na pewien aspekt życia mamy jednak wpływ: mianowicie na to, jak będzie nam się między sobą żyło. I nie chodzi tu już tylko o dziedzictwo naszych przodków, spadek dokonań, jakie po sobie pozostawili.
Wokulskiemu zdawało się, że "kiedyś, kiedyś on sam był kamieniem, zimnym, ślepym, nieczułym." Co zatem uległo zmianie? Płomienne uczucie do panny Izabeli, które wzniecone skierowało jego życie na nowe tory. To głównie z myślą o niej piął się na szczyt, za wszelką cenę dążąc do wdrapania się na piedestał arystokracji. Dorobił się fortuny ponad ośmiokrotnie większej, niźli posiadał. Dzięki temu mógł nieść pomoc bliźnim: między innymi prostytutce Mariannie, czy Wysockiemu, który w przyszłości miał odwdzięczyć się mu, ratując życie.
Człowiek jest marionetką w rękach drugiego człowieka. Nie musi być to nawet manipulacja na większą skalę - wystarczy, że podobny demagog znajdzie się w naszym najbliższym otoczeniu. Wszak zawsze może pojawić się ktoś sprytniejszy od nas, ktoś, kto bez skrupułów wykorzysta nasze słabości, bądź uczucia, które żywimy. A my nawet nie zdamy sobie z tego sprawy
Myślałby kto, że ponura jest to powieść. Traf chciał, że przedstawiłam ją w świetle wyjątkowo posępnym, podczas gdy w rzeczywistości książka ta odzwierciedla życie. A w życiu każdego z nas, znalazłyby się zapewne kokietki - panny Izabele, pracowici i ambitni panowie Wokulscy, zagubieni w realiach świata starzy subiekci, nie mówiąc już o "niespokojnego ducha" studentach, których typ osobowości przetrwał do dnia dzisiejszego
Umiejętność czytania zanika, a nasze społeczeństwo stopniowo przeistacza się w bandę tępych analfabetów. Prawda, czy wyolbrzymianie sprawy? W dobie gwałtownego rozwoju cywilizacji, wyścigu szczurów i facebooka bardzo łatwo jest zgubić sens życia - ale nie w sposób, o którym wspominałam wcześniej. Człowiek XXI. wieku to wiecznie zabiegany, spóźniony pracoholik. Nie ma czasu na stawianie sobie pytań "po co". Nie obce są mu używki, wulgaryzmy i stres. Każdemu przecież mogą puścić nerwy. Nie każdy może pozwolić sobie na relaks. A książki? Czym są książki w epoce komputerów przenośnych i darmowego wi-fi? Teraz taką książkę można sobie ściągnąć z Internetu i czytać pod ławką, ewentualnie biurkiem, kiedy w pracy czy w szkole zaczyna robić się nudno. O ile oczywiście taka forma rozrywki zdoła wygrać w starciu z Tetrisem na telefon.
Umiejętność czytania zanika, zaś ludzie nie mają ochoty tego zmieniać. A co za tym idzie, nie mają również głowy do zastanawiania się nad sensem swojego istnienia. Żyją, aby żyć - i taka odpowiedź w zupełności im wystarcza.
Goździk
Oszaleję, albo
przypnę ludzkości skrzydła - o roli idealistów we współczesnym świecie
Idealista. Brzmi dumnie, patetycznie. Jak na XXI w za patetycznie. Zdaje się, że słowo to nie pasuje do współczesnego świata, który zaczyna zatracać przywiązanie do wyższych wartości. Ludzie nie są już wytrwali w realizacji młodzieńczych marzeń. Mało tego: już same te marzenia są rzadkością, synonimem czegoś staroświeckiego i niedzisiejszego. W świecie, w którym wszyscy mają być tacy sami, gonić za rozrywką, gdzie lepiej nie okazywać swych uczuć, bo nie są niczym więcej niż tylko oznaką słabości i tematem plotek, gdzie nie ma już zasad, gdzie dosadne i proste słowa niszczą to, co najpiękniejsze, gdzie trzeba twardo stąpać po ziemi; w tym okrutnym świecie idealistom jest trudno. Ich niezwykłe dążenia uważa się za przeżytek, raczej nie traktuje się ich poważnie. Wydaje się, że w takiej rzeczywistości owi marzyciele nie mają racji bytu, że powinni zostać przez ten chory system wchłonięci. Okazuje się jednak, że nie jest ich tak łatwo zniszczyć.
Idealiści istnieli zawsze; we wszystkich epokach próbowali walczyć o lepszy świat, nawet wtedy, gdy otoczenie ich nie rozumiało. Łamali reguły, by realizować to, co spędzało im sen z powiek. "Oszaleję, albo
przypnę ludzkości skrzydła"- te słowa Ochockiego mógłby przyjąć za motto każdy z tych "nieszkodliwych wariatów". Chociaż wielu patrzy z przymrużeniem oka na ich poczynania, to trzeba przyznać, że świat bez ich udziału wyglądałby o wiele gorzej.
Swoje rozważania chciałabym zacząć od próby przybliżenia postaci idealistów. Bez wątpienia są to ludzie niezwykli, których nie da się zaklasyfikować do żadnego schematu. Nie poddają się ogólnym tendencjom; wyzbywają się szarości, która towarzyszy większości ludzi. Ta właśnie monotonia to najgorszy wróg naszych czasów, któremu oni się nie poddają. Często pogrążeni we własnych dążeniach nie zauważają tego, co się wokół nich dzieje. Właśnie przez tę pozytywną odmienność nie mogą się czasem odnaleźć w świecie. Mają swoje zasady, którymi się kierują, i określone cele, do których dążą- zjawisko obecnie coraz rzadsze- dlatego ich zetknięcie z bezlitosnym światem bywa tak bolesne. Pogrążeni w tym, co chcą zrobić, nie widzą nic poza własnymi celami. Często okrucieństwo otoczenia odrywa ich od tego niezwykłego wyobrażenia rzeczywistości, jakie pielęgnują w myślach i próbują przenieść do środowiska, w którym żyją. Można by ich uznać za ludzi nieprzystosowanych do życia, którzy mają swój własny świat i w nim się odnajdują. Nie znają się może na panujących konwenansach, ale nie ta wiedza jest przecież najważniejsza. Prezentują coś więcej, coś w pewnym sensie nieuchwytnego i chyba trochę niedzisiejszego: ową wiarę w ludzi i własne możliwości, zaufanie pokładane w zasadach i uczuciach. Jako jedni z niewielu nie dali się zepsuć otoczeniu. Niczego nie kalkulują, nie klasyfikują. Nie przejmują się przesadnie zdaniem ludzi. Mają w umyśle wyższe cele, co nie pozwala im skupiać uwagi na tak błahych sprawach, a co za tym idzie, wyróżnia ich spośród tłumu.
Idealiści- nie do końca normalni- to pewne, ale czy są przez to gorsi? Przytoczyłabym tu myśl Cervantesa, która kiedyś zapadła mi w pamięć i która jest chyba w tej kwestii najlepszym komentarzem, mianowicie: "Normalność jest być może szaleństwem, ale najbardziej szalone jest widzieć życie takie, jakie jest, a nie takie, jakim być powinno".
Może to nie idealistów powinno uważać się za nienormalnych, a właśnie wszystkich tych, którzy pogrążyli się w codziennej rutynie, którzy utracili chęć dążenia do tego, co kiedyś było dla nich ważne; zdradzili siebie, tych ludzi, którymi byli kiedyś, jeśli w ogóle jakieś wyższe dążenia mieli, bo są też tacy, których nigdy nie interesowały takie kwestie. Jaka jest tego przyczyna? Najkrócej rzecz ujmując: lenistwo. Ludziom nie chce się już walczyć o lepszy świat, bo to, co mają, w zupełności im wystarcza. Niemałą rolę pełnią tu media, które ograniczają człowieka, zamykają jego umysł na wyższe wartości, propagując konsumpcyjny styl życia, gdzie nikt się nie martwi o przyszłość, bo liczy się tu i teraz. Skrycie pozbawiają najważniejszego- umiejętności myślenia. Odbiorca staje się zabawką w ich rękach, podporządkowuje temu, co widzi. Zanika poszukiwanie wzorców wśród ludzi, którzy naprawdę coś swoim postępowaniem prezentują; dzisiaj idolami są gwiazdy pop-kultury- nieważne, co prezentują, ważne, jak wyglądają i ile robią wokół siebie szumu, nic więc dziwnego, że zjawisko idealizmu jest coraz rzadsze. Trzeba jednak pamiętać, że "wcale nie jest za późno, by szukać świata ze snów". Tak twierdził John Keating, ekscentryczny nauczyciel ze "Stowarzyszenia Umarłych Poetów", powieści poniekąd wskrzeszającej idealizm, a na pewno zachęcającej do samodzielnego myślenia.
Okazuje się, że właśnie ścisłe podleganie ustalonym zasadom, upodabnianie się do niezbyt inteligentnej większości, jest tak naprawdę największym przejawem szaleństwa, bo tracimy indywidualność, wszyscy stajemy się tacy sami. Wyobraźmy sobie społeczeństwo ludzi identycznych. Długo nie przetrwa, bo w końcu znajdzie się ktoś, kto ten chory porządek zburzy. Jako przykład podałabym tu sytuację z filmu science fiction "Equlibrium", w którym społeczeństwo zostało pozbawione uczuć. Przejawy wyższej kultury były bezlitośnie tępione, a wszystko to za sprawą proxium- specyfiku, który musiał zażywać każdy obywatel. Życie ludzi od tego momentu stawało się takie samo- mieli podobne zajęcia, dążenia, wystarczało im to, co mają, przynajmniej w przeważającej większości. Jednak taki porządek nie mógł istnieć długo. Pojawili się idealiści, którzy wierzyli w możliwość zmian, wyrwali się ze schematu i to oni, tak jak zawsze, zmienili oblicze świata.
Po dokładniejszym przedstawieniu cech idealistów chciałabym przejść do sedna swojej pracy, mianowicie do określenia ich roli we współczesnym świecie. Mimo iż wspominałam we wstępie, że jest ich coraz mniej, to nie zmienia to faktu, iż nadal istnieją i walczą o lepsze jutro.
Idealiści, tak jak w każdej epoce, są we współczesnym świecie niezbędni. Wspominałam już o tym, że dzięki temu ginącemu gatunkowi jeszcze jako społeczeństwo nie oszaleliśmy- nie zatraciliśmy do końca tak ważnych wartości. To właśnie idealiści prowadzą bezkrwawą walkę z najgroźniejszymi wrogami naszych czasów- przeciętnością i monotonią. Zaskakujące jest, jak łatwo ludzie zatracili chęć doskonalenia się, pracy nad własnym charakterem. Niewielu osobom zależy już na tym, by być lepszym od innych, pozytywnie się wyróżniać pomysłami na życie i celami, jakie sobie stawiają. Niestety, zdaje się, że ambicja czy zamiłowanie do wyższych wartości to w wielu przypadkach przeżytek. Dlaczego? Może to przez to, iż wydaje się, że ludziom żyje się coraz łatwiej i wygodniej. Nie szukają już ideałów, bo nie ma po co i skąd ich czerpać. Coraz rzadziej się czyta, coraz rzadziej styka się z wyższą kulturą, coraz rzadziej chce się odpowiadać na nurtujące pytania, jeżeli w ogóle takie się pojawiają. Życie w większości toczy się według ustalonego schematu: nudna praca, dom, telewizor, Internet, sen itd. Szaleństwo. Nie wszyscy widzą jednak wady takiego systemu, niektórym on wystarcza, a stawianie sobie jakiegoś wyższego celu i kierowanie się konkretnymi zasadami jest już ponad ich siły; bo po co się męczyć? Podobnie jest z odwagą w głoszeniu własnych poglądów i wyróżnianiem się. Panuje ostatnimi czasy moda na upodabnianie się do osób pojawiających się w mediach, nawet jeśli nic godnego uwagi swoimi osobami nie prezentują. Są też tacy, którzy nie wzorują się na nikim, ale i sami nie dają nic od siebie, nie mają tego pędu do niezwykłości, jaki towarzyszył ludziom wielkim. Godzą się z szarością. Obojętność- to kolejny grzech ludzkości.
Idealiści psują te statystki. Niszczą ustalone przez nas samych chore reguły współczesnego świata. Co najważniejsze, mają ideały, którymi się kierują, czasem może z lekka utopijne, trudne do realizacji, ale będące przejawem ich niezwykłego charakteru, odwagi i wiary w to, że nasze otoczenie może stać się lepsze. Są także dowodem na to, że nie wszyscy pogrążyli się w bylejakości, że istnieją jeszcze ci, którzy prezentują coś więcej niż szarość i obojętność. To dzięki takim ludziom wyższe ideały i to, co piękne na tym świecie, jeszcze nie zanikły.
Można także powiedzieć, że idealiści są łącznikami między naszymi chorymi czasami a przeszłością, kiedy wyższe wartości były czymś najważniejszym. Można by ich nazwać swoistymi białymi krukami; ewenementami. To następcy tych wielkich postaci, które idee uczyniły sensem swojego życia, a jest to niezbędny warunek, by móc zmienić świat. Brzmi pięknie. Nasuwa się tu przykład z filmu "V jak vendetta" i nieśmiertelne słowa: "idee są kuloodporne". Rzeczywiście, człowiek potrafi swoją postawą nakreślić ścieżkę innym, a zasad, które głosi, nie da się tak łatwo zniszczyć. Zabić można każdego, ale nie to, co zdoła przekazać ludziom. Tak rodzą się bohaterowie, może niedoceniani początkowo, ale później zajmujący należne miejsce w historii. To krótkie zdanie dodaje wiary w słuszność i wytrwałość w realizacji młodzieńczych ideałów. Utrwala w przekonaniu, jak wielką mają moc.
Warto pamiętać też o tym, że tylko osoba z ideałami może zostać bohaterem, kimś, kogo zapamiętają potomni. Kto o tym nie marzy? Każdy z nas chciałby być szanowany przez kolejne pokolenia, by wraz z nim nie umierało jego imię i dokonania, a głoszone przez niego hasła stały się drogowskazem dla innych. Idee mogą być dla nas wspaniałym pomnikiem, trwalszym niż ten wykonany z kamienia. Brzmi pięknie i zachęcająco. To jest właśnie nagroda za wiarę i wytrwałość w realizacji swoich celów.
Kolejny wkład idealistów w nasz świat to wszystkie wielkie reformy zmieniające oblicze ludzkości. To właśnie oni nie godzą się z panującymi regułami, nie wystarcza im bylejakość. Mają wizje, które próbują wszelkimi sposobami wcielić w życie. Ich upór sprawia, że znoszą reguły, zdawałoby się, niezmienne. Tak rodzą się prawdziwi bohaterowie. Jako przykład można by tu podać chociażby Nelsona Mandelę, żyjącego do dzisiaj przeciwnika apartheidu, który w znaczący sposób przyczynił się do jego zaniku w RPA.
Idealiści wyświadczają światu także inną przysługę- dzięki nim dalej się on rozwija. Ważne jest, że nie spoczywają na laurach; swoje pomysły starają się za wszelką cenę zrealizować. Przecież gdyby nie "szaleni naukowcy" sprzed wieków, nasze otoczenie wyglądałoby zupełnie inaczej. Owych naukowców nie trzeba nawet szukać w odległych epokach, dzisiaj też znajdują się osoby, które swoje oryginalne wizje, często wśród wielu niedogodności, starają się realizować, ulepszając przy tym świat. Weźmy jako przykład żyjącą stosunkowo niedawno, bo jeszcze w XX wieku, Marię Skłodowską- Curie. Przecież gdyby nie ona i jej wytrwałe badania w bardzo trudnych warunkach, nie wiedzielibyśmy dzisiaj z pewnością tak dużo na temat promieniotwórczości. Cała postać polskiej uczonej zasługuje na większą uwagę i jej chciałabym poświęcić kilka słów.
Skłodowska- Curie- "idealistka idealna" chciałoby się powiedzieć. Niewielu jest ludzi, którzy tak jak ona byliby w stanie poświęcić tak wiele dla idei czy marzenia, jakie towarzyszy im od przez wiele lat. Trzeba przyznać, że polskiej uczonej nie było łatwo. Wszystko za sprawą dziedziny, jaką sobie upodobała, mianowicie nauki, dokładnie chemii i fizyki. Pod koniec XIXw., kiedy temat równouprawnienia obydwu płci nie był jeszcze sprawą powszechną, zdobycie wykształcenia na wyższym poziomie sprawiało kobietom nie lada trudność. Uczelnie w Polsce nie zezwalały im na studnia, a i na świecie było to rzadkością. Dlatego też Maria wyjechała do Paryża, by na Sorbonie poszerzać swoją wiedzę.
Wszystko, co osiągnęła, to wynik ciężkiej pracy, wyrzeczeń i niezłomności w tym, co robiła. Naukowe środowisko mężczyzn i stereotypowa rola, jaką wyznaczano kobiecie, stawiały przed nią kolejne przeszkody. Mimo wszystko nie poddała się i dzielnie stawiła czoła otoczeniu. Jako pierwsza kobieta: objęła posadę wykładowcy na paryskiej Sorbonie, otrzymała Nagrodę Nobla w dziedzinie chemii, a nawet została wyróżniona tą nagrodę dwukrotnie (jak do tej pory jako jedyna przedstawicielka płci pięknej), a to tylko niektóre z jej osiągnięć. Na uwagę zasługuje tez fakt, iż pierwszą nagrodę Nobla przyznano początkowo tylko jej mężowi, jednak po jego interwencji werdykt zmieniono; potwierdza to tylko panujące wówczas myślenie: kobieta jako naukowiec niewiele może zdziałać; na szczęście szybko wyzbyto się tego poglądu.
Trzeba jednak podkreślić, że sukces wiele Skłodowską kosztował. Nauce poświęciła całe swoje życie, każdą wolną chwilę spędzała w laboratorium. Jej nieocenionym towarzyszem w owej pracy był mąż- Piotr Curie, także zaangażowany w pracę naukową. Nie pracowała też w najlepszych warunkach: przez pewien czas za miejsce badań służył jej budynek przypominający szopę, w którym niestrudzenie zgłębiała tajemnice promieniotwórczości, a praca była mozolna i trudna. Ta właśnie promieniotwórczość, którą Curie tak bardzo chciała poznać, przyczyniła się do jej śmierci- miała chorobę popromienną, zmarła na aplazję szpiku. Widać tu, jak wiele można poświęcić dla idei, czasem są sprawy ważniejsze niż doczesne, dla których warto przecież żyć.
Dzisiaj też słyszy się często o dosyć oryginalnych odkryciach czy wynalazkach, które po niedługim czasie zostają zauważone. Chwalić należy więc tych, którzy nie ustają w ciągłych próbach udoskonalania swoich pomysłów i prezentowania ich światu.
Ludzie mają różne idee, którymi się kierują, i zdarza się, że oddają za nie życie. Spośród wielu z nich chciałabym jeszcze szczególnie podkreślić patriotyzm jako punkt honoru. To hasło może brzmiące patetycznie i w naszych czasach tracące na znaczeniu, wybrałam nieprzypadkowo. Według mnie, poświęcenie się Ojczyźnie wywiera największy wpływ na duże grupy. Umierając za kraj, jesteśmy w stanie wpłynąć na postawę całego narodu, poderwać go do walki, sprawić, że nasze wartości będę wcielone w życie ich rękami, a o to właśnie chodzi- o zmianę świata na lepsze. Wielkich osób, które swoją niezłomną postawą podrywali do walki w imię dobra i wyższych celów tysiące ludzi, jest wiele. Chciałabym tu znowu jako przykład patriotki podać Marię Skłodowską- Curie, której sylwetka w mojej pracy już się pojawiła. Czym zasłużyła na to miano? Otóż, mimo iż mieszkała przez lata poza krajem, nie przestała się identyfikować z Polską. Nawiązując do naszej Ojczyzny, odkryty przez siebie pierwiastek nazwała polonem; przekazała też Instytutowi Radowemu w Warszawie zakupiony z własnych środków gram radu. Nigdy nie zapomniała o Polsce i dlatego Polska nie może zapomnieć o niej.
Współcześni idealiści nie zawsze muszą walczyć w imię bardzo wzniosłych idei. Bywają tacy, dla których ważna jest pomoc innym ludziom, którzy właśnie to wyznaczają sobie za cel życia. Może to być drobna pomoc, to, na co stać tak naprawdę każdego, ale zdarzają się też ludzie zarażający swymi pomysłami szersze grono. Zakładają fundacje, prowadzą zbiórki pieniędzy na szczytne cele. Nie można tu nie wspomnieć o Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, polskim ewenemencie na skalę światową. Zadziwia fakt, jak wiele osób jest zaangażowanych w to przedsięwzięcie i jak dużym cieszy się ono zainteresowaniem mimo upływu lat. Wszystko zaczęło się od idei- pomocy chorym ludziom, w szczególności dzieciom. To chyba najlepszy przykład, jak wiele potrafią we współczesnym świecie zmienić idealiści i jak wielu ludzi w swoje działania wciągnąć.
Idealiści- tak rozpoczęłam i tak spróbuję zakończyć- bez wątpienia niezwykli, niecodzienni, odcinający się od twardych reguł narzuconych przez otocznie. W pewnym sensie istoty "nie z tego świata", a jednocześnie tak dużo dla tego świata czyniące. Ludzie pasujący raczej do innych czasów, a bez których świat nie może istnieć właśnie dzisiaj. Osoby mające życiowy cel i określone zasady, którymi się kierują.
Tak naprawdę trudno jest idealistów jednoznacznie opisać. Może lepiej nie podawać jakichś naukowych definicji. "Określać znaczy ograniczać"- tak twierdził lord Henry Wotton, bohater głośnej w swoim czasie powieści Oskara Wilde'a. Rzeczywiście, może lepiej powstrzymam się od obszerniejszego komentarza na temat samej natury idealistów, bo z każdym słowem zabieram im coś z niezwykłości, jaka im towarzyszy; mówię więc krótko- idealiści.
Zwróćmy jedynie uwagę na to, że tylko oni potrafią wyłamać się z szarych ram ówczesnego społeczeństwa, nadając przy tym swojemu pojawieniu się swoisty wydźwięk, wpływający na otaczających ich ludzi, a nieraz na całe pokolenia. Łamią zasady, różnią się od reszty, ale trzeba pamiętać, że "tylko wariaci są coś warci".
Micek
Temat: Ludzkość składa się z gadów i tygrysów, między którymi ledwie jeden na całą gromadę znajdzie się człowiek..." Czy przyznasz rację St. Wokulskiemu? Rozważ, odwołując się do czasów współczesnych.
Z lalką w tle, czyli menażeria współczesna
Stanisław Wokulski, główny bohater "Lalki" Bolesława Prusa, dręczony bolesnym wspomnieniem zdrady ukochanej narzeczonej, panny Izabeli, przypomina sobie znamienne słowa profesora Geista, poznanego jakiś czas temu w Paryżu: "Ludzkość składa się z gadów i tygrysów" - myśli - "między którymi ledwie jeden na całą gromadę znajdzie się człowiek
"
Stawiając powyższą śmiałą tezę, przyrównuje Wokulski ludzkość, powtarzając za Geistem, do zbiorowiska różnego rodzaju stworzeń w ludzkiej skórze, które jednak ludźmi zwać trudno.
Mimo że myśl ta doskonale być może diagnozowała społeczeństwo dziewiętnastego wieku, trzeba wziąć pod uwagę fakt, że od tego czasu cywilizacja pod wieloma względami znacznie się rozwinęła, nierozsądnym więc byłoby przypuszczać, że pogląd na tę sprawę miałby pozostać dokładnie ten sam. Świat współczesny nie jest już światem "Lalki". Świat współczesny to nieporównanie bogatsza, pełniejsza i bardziej zróżnicowana menażeria.
W betonowych klatkach bloków mieszkalnych, w wiejskich zagrodach wśród pól i łąk pędzą żywot niezliczone gatunki pospolitych człekokształtnych zwierząt, jak również osobliwe hybrydy, znane dotąd jedynie wyobraźni.
Wspomniane przez Wokulskiego tygrysy, gatunek liczny jeszcze w dziewiętnastym wieku, do którego zaliczyć można również wszystkie inne dzikie koty, dziś spotykany jest stosunkowo rzadko. Współczesne osobniki to na ogół formy skarlałe, sprawiające wrażenie osowiałych i niezgrabnych, gotowe jednak jeszcze do drapieżnego ataku, kiedy natkną się na istotę, która nie spodoba im się ze względu na kolor skóry, upodobania, wyznawaną religię, a zwłaszcza - poglądy polityczne. Największe ich skupiska znaleźć można jeszcze czasem na wsiach, chętnie pokazują się też w programach publicystycznych wszelkiego typu. W razie nieuniknionej konfrontacji z tymi zwierzętami zaleca się szczególną ostrożność. Gryzą.
Podczas gdy populacja dzikich kotów wydaje się maleć z roku na rok, rodzina gadów mnoży się na przestrzeni lat w oszałamiającym tempie i nieprawdopodobną wydaje się hipoteza, jakoby kiedykolwiek miały one wyginąć. Wyróżnić tu wszakże można trzy główne ich rodzaje.
Wśród rzędu człekokształtnych węży występują dwa skrajnie odmienne typy: dusiciele oraz jadowite żmije. Pierwsza grupa charakteryzuje się dużą ruchomością szczęk, co pozwala im na połknięcie stworzenia większego od siebie, niekiedy nawet prawdziwego człowieka. Gdy potencjalna ofiara, zazwyczaj istotnie większych rozmiarów, zostanie wytropiona, dusiciel podpełza bezszelestnie jak najbliżej, po czym zaciska na jej ciele zabójczą pętlę bezpodstawnych histerycznych oskarżeń, kłamliwych insynuacji, personalnych obelg oraz podań do sądu.
Wśród żmij zaobserwowano natomiast dwie strategie walki z wrogiem. Pierwszą z nich jest plucie na ofiarę jadem z dużej odległości, co pozwala na uniknięcie niewygodnej konfrontacji. Ataku tego typu zazwyczaj trudniej jest uniknąć, wbrew pozorom jest on jednak mniej groźny od drugiego sposobu. Niektóre osobniki do perfekcji opanowały sztukę subtelnego, eleganckiego, niedostrzegalnego wręcz dla postronnego obserwatora sączenia jadu do żył upatrzonej ofiary, co wymaga oczywiście czasu, cierpliwości oraz umiejętności właściwego operowania faktami, gwarantuje jednak bezbłędne osiągnięcie upragnionego celu i powolną śmierć zaatakowanego w ten sposób stworzenia.
Kolejnym rodzajem gadów są krokodyle, drapieżniki podstępne, niebezpieczne oraz niewiarygodnie wytrzymałe, dzięki swej twardej, pokrytej kostnymi tarczami skórze. Potrafią godzinami kryć się w cieniu bagnistych terenów polityki, by w najmniej spodziewanym momencie, z zaskakującą i godną podziwu zręcznością, wciągnąć w jej mętne głębiny niczego niespodziewającą się ofiarę. Ich najbardziej charakterystyczną cechą jest ostentacyjna rozpacz nad śmiercią niewinnego stworzenia, którego jednocześnie nie mają oporów beztrosko skonsumować. W końcu samo jest sobie winne.
Ostatnia grupa gadów jest w powszechnej opinii najsympatyczniejszym oraz najmniej groźnym, co potwierdziły zresztą ostatnie badania, gatunkiem należącym do niezbyt na ogół lubianej rodziny gadów. Żółwie to zwierzęta zazwyczaj łagodne, nieszkodliwe, niezainteresowane wchodzeniem w różnego rodzaju konflikty, dyskusje, a także wszelkimi działaniami zmierzającymi do poprawy ogólnie rozumianej sytuacji. Obojętne na wpływy z zewnątrz, noszą na grzbiecie twardą skorupę, odporną na uderzenia wszelkiego rodzaju argumentów, najgwałtowniejsze wstrząsy oraz przewroty polityczne i, być może dlatego, są jednymi z najbardziej długowiecznych stworzeń, zdolnymi przetrwać każdy system, jaki tylko najbardziej kreatywny umysł potrafi sobie wyobrazić.
Błędem byłoby jednak sądzić, że na wspomnianych przez Wokulskiego gatunkach, kończy się asortyment dwunożnych zwierząt, jakie współczesny świat ma do zaoferowania.
Niesłychanie liczną formą życia są obecnie lisy. Doskonale wykształcony zmysł węchu pomaga im wyczuć ewentualne zagrożenie, zanim jeszcze drapieżnik zda sobie sprawę, co zamierza zrobić. W sytuacji zagrożenia gatunek ten, podobnie jak jadowite węże, znany jest z dwóch odmiennych strategii działania. Liczne są wypadki, gdy przyciśnięty do muru lis decyduje się po prostu czmychnąć gdzie pieprz rośnie, zręcznie zacierając za sobą ślady, a także rezygnując tym samym z zamierzonego posiłku. Alternatywny sposób uniknięcia zagrożenia rozwinęły osobniki spokrewnione daleko z kameleonem. Otóż ten podgatunek potrafi zakamuflować się do tego stopnia, by stać się niewidocznym dla nieprzyjaciela, ukrywa się przed nim wszędzie, gdzie tylko jest to możliwe, po czym bezszelestnie, tuż pod jego nosem, osiąga upragniony cel.
Czuły słuch tego przebiegłego zwierzęcia pozwala mu ponadto na zdobycie wielu przydatnych informacji, które następnie wykorzystuje on w rozmaitych celach. Sztuka ta została w dużej mierze porzucona w początkach lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku, choć niektórzy badacze sądzą, iż ów podgatunek wykształcił tę umiejętność tak dobrze, że nie ma obecnie możliwości wykrycia przypadków jej stosowania. Istnieją również teorie, że grupa ta spokrewniona jest z licznie występującym w latach poprzedniego ustroju kretem.
Jeszcze w dziewiętnastym wieku sądzono, że w populacji lisów przeważają samice, dziś jednak teza ta została ostatecznie obalona. Wykazano bowiem, że również samce potrafią niejednokrotnie przechytrzyć swoje partnerki.
Populacją niezwykle rozpowszechnioną od wielu już setek lat, zarówno w polityce, jak i w życiu codziennym, a mimo to trudną do zidentyfikowania wśród podobnych dwunożnych istot jest rząd pająków. Stworzenia te charakteryzują się niewiarygodną wręcz cierpliwością, opanowaniem, a także rzadko spotykaną u innych gatunków umiejętnością precyzyjnego obmyślania i przeprowadzania skomplikowanych planów. Tkają one bowiem niestrudzenie misterne sieci kłamstw, złożone intrygi oraz wielowątkowe konfabulacje, po czym cierpliwie czekają, aż nieszczęsna ofiara przypadkiem wpadnie w mistrzowsko zastawioną pułapkę, zaplącze się w lepkie nici szemranych układów tak mocno, że nie będzie już dla niej szansy na wyjście cało z opresji, po czym spokojnie przystępują do jej konsumpcji polegającej na wyssaniu wartościowych składników, a następnie wyrzucenie pustej, do niczego już nieprzydatnej zewnętrznej skorupy.
Najliczniejszą jednak dziś grupą człekokształtnych zwierząt, co ciekawe, nieznaną niemal w ogóle w czasach Wokulskiego i Geista, obecnie zaś przekraczającą już liczebność każdego innego gatunku, są pospolite lemingi. Jedną z najbardziej charakterystycznych cech owych stworzeń jest ich nieprawdopodobne tempo rozmnażania się, co spowodowane jest zapewne dogodnymi do tego celu warunkami, które w dwudziestym pierwszym wieku panują w każdym niemal domu, zwłaszcza w dużych miastach. Nigdzie indziej bowiem lemingi nie mnożą się tak szybko jak przed odbiornikami telewizyjnymi. Szczególnie wysoki wzrost ich liczebności odnotowano stosunkowo niedawno, wraz z pojawieniem się telewizji satelitarnej.
Mimo to, w ostatnich czasach niektórzy badacze zwierzęcych typów w ludzkiej postaci dostrzegają nieznaczny spadek liczebności tej interesującej populacji, co tłumaczą zwykle rozpowszechnieniem nowej jakości przekazu informacji za pośrednictwem Internetu. Lemingi, stworzenia charakteryzujące się tak skrajnie lojalną postawą wobec swego przywódcy, że gotowe są iść za nim choćby w przepaść bez względu na racjonalne argumenty, postawione niespodziewanie wobec rzeczywistości zupełnie innej od tej, którą znają z telewizji, oszołomione tak bliskim spotkaniem ze środowiskami myślącymi inaczej niż one, w wielu przypadkach tracą nagle głowę, dostrzegają niekiedy więcej niż chciałyby dostrzec, co w sprzyjających okolicznościach może nawet skutkować nabyciem pewnego stopnia nieufności do wyznawanej dotąd bezkrytycznie ideologii. Tym samym przyszłość dalszego rozwoju populacji staje dziś pod znakiem zapytania, choć mało prawdopodobne wydaje się jej całkowita eksterminacja.
Poza pospolitymi, dobrze znanymi współczesnej nauce stworzeniami tak często przybierającymi postać człowieka, nadal istnieją wspomniane przez Geista niezwykłe hybrydy, "skrzydlate tygrysy, węże z psimi głowami, sokoły w żółwich skorupach, co zresztą już przeczuła fantazja genialnych poetów."
Jest ich jednak tak wiele i tak szybko tworzą się nowe ich rodzaje, że niemożliwe jest jakiekolwiek usystematyzowanie tego typu istot. Często spotyka się dziś krwiożercze modliszki o delikatnych motylich skrzydłach. Powszechnym zjawiskiem jest leming skrzyżowany z krową. Nierzadko zobaczyć można również tygrysa o lisim pysku czy też pajęczego kuzyna krokodyla.
W jaki sposób dochodzi do powstania tak różnorodnych mieszańców, nauka wciąż milczy. Faktem jednak, naocznie stwierdzonym, jest ich istnienie oraz coraz częstsze występowanie we wszystkich niemal sferach życia.
Wobec dokonanych powyżej obserwacji, można się zastanowić, czy w takiej rzeczywistości, zdominowanej przez różnego rodzaju drapieżne, podstępne, jadowite i niebezpieczne stwory, prawdziwy człowiek, tak rzadko spotykany w czasach opisanych na kartach dzieła Bolesława Prusa, zdołał przetrwać do czasów współczesnych.
Homo sapiens jest bowiem w gruncie rzeczy istotą wyjątkowo bezradną w królestwie zwierząt. Natura nie wyposażyła go w silne kły, pazury, skrzydła, naturalne pancerze, czy też umiejętność wtapiania się w otoczenie w celu uniknięcia potencjalnego zabójcy. Jedyną bronią człowieka w tym nieprzyjaznym świecie zwierząt i potworów zdaje się być umysł. Umysł znacznie wrażliwszy, lepiej rozwinięty i głębiej interpretujący otoczenie niż mózg jakiejkolwiek innej formy życia.
Człowiek to istota myśląca, w sensie intelektualnym oraz duchowym, zdolna do przeżywania emocji, głębokich i wzniosłych uczuć, podejmowania decyzji niezgodnych z podszeptami biologicznych instynktów, przeżyć religijnych oraz tworzenia i odnajdowania wartości w różnego rodzaju formach sztuki.
Człowiek, w pełnym znaczeniu tego słowa, jest, podobnie jak w dziewiętnastym wieku, okazem niezwykle rzadkim, a także niesłychanie cennym wśród wielu przypominających go zewnętrznie stworzeń. Trudno ocenić, czy ma szansę długo przetrwać w swoim naturalnym środowisku, czy też pisane jest mu rychłe wymarcie. Wydaje się jednak, że jest jeszcze szansa na odnowienie tej wartościowej, nielicznej populacji. Istnieją bowiem jeszcze ludzie bezinteresowni, podążający za szlachetnymi ideami, potrafiący zrozumieć innych oraz samych siebie, dostrzegających własne słabości oraz rozwijających własne możliwości. Człowiek nie wyginął, tylko tak trudno go dziś odnaleźć. Nie tylko dlatego, że na świecie dominują różnorakie typy zwierząt zidentyfikowanych już w ponadczasowej powieści "Lalka", ale również dlatego, że stworzenia owe za pośrednictwem mediów wywierają dziś na niego przemożny wpływ, skłaniając do wstydliwego ukrywania swojego człowieczeństwa przewrotnie interpretowanej jako słabość.
Nie sposób zatem nie przyznać racji Wokulskiemu i profesorowi Geistowi w ich rozważaniach na temat otaczającej rzeczywistości. Należy jednak pamiętać, że wraz z rozwojem cywilizacji, najskuteczniej rozmnażają się zawsze te gatunki, które najlepiej potrafią sobie poradzić w panujących dookoła warunkach, nie bacząc na jakiekolwiek względy przyzwoitości.
Klara
"Lala" (opowiadanie)
Urodziła się jako 8-miesięczne dziecko. Ważyła mniej niż wcześniaki, które przyszły na świat razem z nią. Lekarze i pielęgniarki długo oglądali noworodka, kiwali głowami, szeptali coś do siebie, aż wreszcie umieścili je w inkubatorze. Jedna z położnych podeszła do patrzącej przerażonymi oczyma matki i zaczęła ją pocieszać:
- Proszę posłuchać mnie uważnie. Pani córeczka waży zaledwie 1 kg 56 dag, co dla nas, doświadczonego personelu, jest bardzo dziwne, gdyż zwykle dzieci urodzone w 31 tygodniu ciąży osiągają wagę ponad 2 kg. Dziewczynka jest też maleńka, bo ma 40.5 cm. Ale zapewniam panią, że jest piękna. Niech się pani nie martwi, że umieszczamy ją w inkubatorze. Ma problemy z oddychaniem. Proszę się jednak nie bać. Na pewno będzie żyła i w przyszłości dorówna rówieśnikom - mówiąc, pielęgniarka jednocześnie uważnie przyglądała się matce, która, to zamykała, to uchylała oczy; zaciskała usta lub otwierała je szeroko i nabierała bardzo dużo powietrza do płuc. Kobieta uspokoiwszy się nieco, milczała, by po chwili słabym głosem wyrazić swoje życzenie:
- Ochrzcijcie moją córeczkę i nadajcie jej imię Julia. Jeśli nie może tego dokonać lekarz czy któraś z pielęgniarek, to wezwijcie księdza. Zanim jednak udzieli sakramentu mojemu dziecku, poproście, by odwiedził najpierw mnie.-
Po tych słowach wyczerpana wielogodzinnym porodem, pani Małgorzata zasnęła.
Posłano po księdza. Przyjechał, wszedł do sali, gdzie przebywała matka dziewczynki, ale zobaczywszy, że śpi bardzo głębokim snem, postanowił pójść do dziecka. Duchowny spełnił prośbę matki i odjechał.
Po 5 dniach panią Małgorzatę wypisano do domu. Maleńka Julcia jeszcze przez 2 tygodnie była pod opieką lekarzy i pielęgniarek z oddziału neonatologicznego.
Wreszcie nadszedł dzień, w którym dziewczynka wróciła do domu. Wzniosła do niego radość, ale też lekki niepokój.
Zawsze była chuda i niższa od innych. Kręcone włosy koloru lnu, w niektórych miejscach prawie białe, ozdabiały jej pociągłą twarzyczkę, a duże chabrowe oczy, patrzące na każdą istotę żywą i świat, jakby na jakąś niezmierzoną przestrzeń, wyrażały niezwykłą mądrość. Julcia nie potrafiła spokojnie posiedzieć nawet kilka minut. Ciągle biegała z pokoju do pokoju albo z kąta w kąt. Wszędzie jej było pełno. Ciągle nosiła ze sobą dużą, szmacianą lalę, której porcelanowa twarz przypominała oblicze czteroletniej Julki. Zawsze blisko niej znajdowali się rodzice lub przynajmniej jedno z nich.
Pewnego dnia pani Małgorzata i pan Andrzej siedzieli na kanapie i uważnie obserwowali zachowanie córeczki. Julka zatrzymywała się co chwila, podnosiła lalkę, odwracała ją twarzą do siebie i czule głaskała po ciemnych włosach lub klepała po policzkach, czasami całowała ją. Często sadzała zabawkę na kolanach, gestykulowała rączkami i wydawała jakieś niezrozumiałe dźwięki, które napawały jej rodziców smutkiem i troską... Julka do tej chwili nie wypowiedziała ani jednego słowa. Lekarze konsultanci już wcześniej wydali diagnozę , że dziecko jest nieme. Pani Małgorzata szukała porady za granicą, ale wszyscy to potwierdzali.
Mama i tata, aby wynagrodzić córeczce jej kalectwo, kupowali coraz to większe i doskonalsze lalki. Julka oglądała je z zainteresowaniem i po pewnym czasie wkładała do dużego pudła, poza ta jedną. Często rozczochraną, na pół rozebraną i sfatygowaną od ciągłego noszenia ze sobą.
Julka wychowywała się w ciepłej i przyjaznej atmosferze pod opieką kochających rodziców i niani.
Pewnego razu, gdy miała pięć lat, niania Julki zobaczyła, że szmaciana lalka jest przybrudzona. Kiedy dziewczynka zasnęła, pani Róża delikatnie wyjęła z rąk podopiecznej ulubioną przytulankę i poszła z nią do łazienki. Wyprała lalkę i sukienkę, w którą była ubrana, rozczesała jej włosy i wyniosła na balkon, aby wyschła. Kilkugodzinna opieka nad dzieckiem i czynności przywracające lalce pierwotny wygląd prawdopodobnie zmęczyły kobietę, bo gdy zaledwie usiadła w fotelu, zasnęła.
Po godzinie obudziło ją szarpanie za rękę. Przestraszona otworzyła oczy i jęknęła:
- O mój Boże! Coś Ty zrobiła! Dlaczego? - ale, odpowiedzi się nie doczekała. Szybko uniosła się, rozejrzała po pokoju dziecięcym. To co zobaczyła przestraszyło ją.
Sypialnia wyglądała jak pobojowisko. Pośrodku leżała poszarpana poduszka z wyciętą dziurą, z której unosiły się pierze. Obok walały się pocięte skrawki poszewki. Cały dywan zaścieliły porozrzucane książki i kolorowanki. Z kartonów zostały wyrzucone lalki różnej wielkości. A Julka kręciła się po całym pokoju, zaglądała do szuflad, pod łóżko, do szafy i pomrukiwała z niezadowolenia.
Wreszcie podeszła do wiszącego na ścianie lustra, chwilę przyglądała się sobie i uniosła rękę do góry z zamiarem uderzenia dziewczynki, na którą patrzyła.
Pani Róża stałą nieruchomo. Obserwowała Julkę i gotowa była w każdej chwili chwycić ją za ręce.
Julka dalej patrzyła w lustro. Unosiła i opuszczała, najpierw jedną rękę, a potem drugą. Groziła paluszkiem, aż wreszcie histerycznie zaczęła płakać. Jej lament usłyszeli rodzice, którzy zdążyli wejść do domu i zdjąć buty. Oboje pędem wpadli do pokoju i stanęli jak wryci. Pierwsza odezwała się pani Małgorzata:
- Różo, wytłumacz mi co się stało!? -
Głos jej jednak zanikał, bo krzyk Julki zagłuszał wszelkie dźwięki, mimo iż pan Andrzej zdążył wziąć dziewczynkę na ręce i próbował ją uspokoić. Na nic się zdały jego usiłowania. Julka prężyła się i wyrywała z rąk ojca. Kopała go i gryzła. Pani Róża drżała ze strachu, a pani Małgorzata zalana łzami dalej próbowała wydobyć od niani odpowiedź na zadane wcześniej pytanie. Nie zdążyła.
Julka wyrwała się ojcu z rąk i wybiegła z pokoju. Wszyscy ruszyli za nią. Dziewczynka otwierała drzwi do kolejnych pomieszczeń. Wbiegała, przeglądała kąty i ruszała dalej. Na końcu znajdowała się łazienka. Nie znalazłszy tego, co uspokoiłoby ją, spojrzała na rodziców oraz na nianię i pobiegła w kierunku balkonu. Przerażeni świadkowie zaniemówili. Ojciec chciał przytrzymać córkę za sukienkę, ale mu się wyślizgnęła. Zatrzymała się przy barierce i rozejrzała dookoła. Nagle wydała z siebie radosny dźwięk, a potem słowo:
- L a l a!
Obserwatorzy stali skupieni i zdumieni. Julka podeszła do suszarki, na której leżała jej szmaciana zabawka. Wzięła mokrą jeszcze lalkę i przytuliła do siebie, cały czas szepcząc jakieś słowa. Rodzice i pani Róża po cichutku przekroczyli próg balkonu i zatrzymali się w pewnej odległości, by nie przeszkadzać dziewczynce. Zdziwieni, coraz wyraźniej słyszeli słowa:
- Mo-ja la-la, mo-ja la-la.
Na ich twarzach widać było najpierw zaskoczenie, potem niedowierzenie aż po nieopisaną radość. Obojgu po policzkach płynęły łzy szczęścia. Julka trzymając swoją ulubienicę, uśmiechnęła się i podbiegła do rodziców. Rączkami wytarła ostatnie krople łez. Przytuliła się najpierw do mamy, potem do taty a na końcu do niani Róży. Nie wypuszczając z prawej ręki lalki, lewą podała mamie i powiedziała:
- Chodź.
Uszczęśliwieni Państwo Kowalscy razem z córką przeszli do pokoju.
Najbliższy miesiąc upłynął rodzicom i Julka na wizytach w różnych specjalistycznych gabinetach lekarskich. Laryngolodzy, neurolodzy i pediatrzy, a także logopedzi, po usłyszeniu wcześniejszej diagnozy, obecny stan Julki określali zwykle jednym słowem:
- Cud!
Prognoza na przyszłość była optymistyczna, bo dziewczynka pod okiem psychologa i logopedy w zaskakującym tempie rozwijała się intelektualnie i wymawiała coraz więcej słów. Na spotkania zawsze zabierała ze sobą szmacianą lalkę.
Oktawia
"Z lalką w tle", czyli historia jednego dnia /opowiadanie/
Budził się do życia kolejny grudniowy dzień. I choć jeszcze wszystkie nocne światła na ulicach nie pogasły, to już widać było ożywiony ruch mieszkańców. Jedni szli po zakupy, inni spieszyli się do pracy. Ktoś wychodził z bramy i tam żegnał się z domownikami, patrząc w okna swojego domu. Dało się przy tym słyszeć ujadanie pozostawionego za ogrodzeniem psa, który już zaczął tęsknić za swoim panem.
Samochody ruszały z parkingów, chociaż nie każdemu to się udawało za pierwszym razem. Przeszkadzała bowiem niekorzystna zimowa aura. Trzeba było rozgrzać silnik, oczyścić szyby ze śniegu.
Dzień jak co dzień, jak każdy poprzedni. Nic nie wskazywało na to, że opustoszały na razie plac przed sklepem, niedługo zapełnią tłumy. Był to zwykły sklep z zabawkami, sklep dla każdego. Od dawna zapraszał interesującą wystawą oraz korzystnymi cenami.
Właśnie przed chwilą pojawił się przed wejściem właściciel sklepu - niemłody już mężczyzna, z głową pokrytą szronem, lekko przygarbiony. Jego zawsze promienna twarz nie zdradzała problemów, jakie go w życiu dotknęły. Wielokrotnie borykał się z groźbą utraty sklepu i równie wiele razy wychodził z tego obronną ręką. Był samotnym człowiekiem, dlatego kontakt z ludźmi cenił sobie nadzwyczaj. Szczególnie serce miał dla dzieci. Być może dlatego prowadził sklep z zabawkami.
Zdarzyło się niegdyś, że jego mała sąsiadka z wyrzutem wypomniała mu "nudne obrazki", nazywając w ten sposób wystawę sklepową. A że z jej zdaniem bardzo się liczył i cenił dziecięce uwagi, postanowił dokonać zmian w swojej pracy.
Przypomniał to sobie właśnie pan Ignacy, bo stał zamyślony i wpatrywał się uparcie w okno sklepu. Od tamtego wydarzenia w każdy poniedziałek zmieniał wystrój, proponował coś nowego, atrakcyjnego. Z głębokiego zamyślenia wyrwały go nagle szczebiotliwe głosy dzieci. To właśnie dzieci inspirowały go, były jego wiernymi klientami, a poniekąd też wielbicielami. Z radością przybiegały codziennie i zachwycały się tym, co miał im do zaoferowania.
Spieszył się więc pan Ignacy, by na czas przygotować nową witrynę i tym samym zaprosić stałych, jak również nowych klientów. A okres zakupów przedświątecznych był gorący.
Sklepikarz wszedł do pomieszczenia, wyjął nowo przywiezione zabawki, w szczególności były to lalki. Przekładał jedną po drugiej, by wybrać najpiękniejszą, prawdziwą księżniczkę.
- Dzień dobry! - ocknął się jak ze snu, gdy usłyszał radosny głos Amelii, ulubionej klientki.
Ta siedmioletnia dziewczynka bywała tu często, a Ignacy witał ją zawsze tak samo:
- Dzień dobry, królewno! - uśmiechał się przy tym i widać było, że naprawdę jest zadowolony ze spotkania. - Pomożesz mi wybrać lalkę na wystawę?
Dziewczynka bez wahania wskazała tę w różowej sukience i z długimi białymi lokami. Kilka minut później sklep wrzał życiem. Przychodzili coraz to nowi klienci. Wybierali, odkładali, oceniali zabawki. Niektórzy nie kupili nic, ale pan Ignacy nie martwił się. Był szczęśliwy wśród ludzi. I nie miało to dla niego większego znaczenia, czy zarobił.
Nieraz tylko zerkał przez okno. Widział zatrzymujące się przed sklepem dzieci i ich uśmiechnięte twarzyczki. A wolno spływające płatki śniegu wprawiały go w błogi nastrój. Właściwie nic nie mogło zakłócić spokoju tych chwil. Tak przynajmniej myślał.
- Czy są drewniane klocki? - zapytała kobieta, która weszła do sklepu.
Pan Ignacy milczał. Nie docierał do niego głos. Był zapatrzony w widok za oknem. Co mogło go tak zainteresować? Śnieg? Ruch uliczny? A może wzrokiem porozumiewał się z małą Amelką, która właśnie stała przed wystawą sklepową.
- Dam jej tę lalkę. To będzie prezent gwiazdkowy ode mnie - wyszeptał i na tę myśl szczerze się uśmiechnął.
Tak, to był dobry pomysł. Dlaczego nie miałby obdarować kogoś, kogo darzył sympatią. Dziewczynkę traktował jak wnuczkę, a ona odwzajemniała jego uczucia. "Jak tylko tu przyjdzie - pomyślał pan Ignacy - zaraz sprawię jej niespodziankę."
Już dłużej nie mógł rozkoszować się tą myślą, bo co chwila ktoś pytał:
- Ile kosztuje ten miś?
- Czy są piłki?
- Poproszę dwie skakanki. W różnych kolorach, proszę.
Pan Ignacy był dla wszystkich życzliwy. Dla każdego miał dobre słowo. Doradzał w zakupach i zawsze się uśmiechał, choć dzisiaj jakby trochę mniej. Wnikliwy obserwator zauważyłby jakąś zmianę w sposobie bycia sklepikarza i zadałby sobie pytanie o przyczynę tej zmiany. Co go mogło absorbować?
Zegar wskazywał już późną popołudniową godzinę. Ruch w sklepie malał. Właściciel z niecierpliwością oczekiwał na swoją małą przyjaciółkę. Zawsze przychodziła. Dlaczego jej jeszcze nie ma? Może coś złego się stało? Zaczął powoli układać zabawki, ale myślami był gdzie indziej. Właśnie schylił się, by podnieść pudełko z podłogi, gdy skrzypnęły drzwi. Drgnął, szybko skierował wzrok w tamtą stronę i poczuł ulgę. Na progu stała Amelka, jej promienny uśmiech był największym wynagrodzeniem za chwile niepewności. Ale już jest dobrze. Wszystko dobrze.
- Nikt nie kupił tej różowej damy? - zapytała z nie ukrywaną radością dziewczynka.
- Nie, dziecko. Lalka czekała na ciebie. Dobrze, że przyszłaś - szczerym głosem powiedział pan Ignacy.
Amelia nieśmiało odezwała się:
- Pobawię się nią chwilę i zaraz sobie pójdę.
- Ależ nie, nie musisz się spieszyć. A poza tym lalka pójdzie z tobą. Będzie ci weselej wracać do domu - w tym momencie sklepikarz spełnił swoje marzenie. I dodał, podając zabawkę - To prezent gwiazdkowy ode mnie.
Jeszcze nigdy nie czuł tyle satysfakcji i zadowolenia. Dziewczynka zdołała tylko powiedzieć:
- Dziękuję!
Chwyciła zabawkę w ramiona i wybiegła ze sklepu. Od pełni szczęścia, którą miało być spotkanie z mamą i pochwalenie się prezentem, dzieliło ją kilka metrów, mieszkała bowiem naprzeciw sklepu, po drugiej stronie ulicy.
Pan Ignacy mógł już zamykać swoje "królestwo" - jak zwykł nazywać nieraz to miejsce. Właśnie brał klucze, gdy przeraził go pisk opon i przejmujący krzyk, dobiegający z ulicy:
- Jezu! Ratujcie dziecko!
Jeszcze nie wiedział, co się stało, ale serce podpowiadało mu najgorsze. Drżącymi dłońmi otwierał drzwi i podświadomie odrzucał od siebie myśl: "Nie. To nie może być ona."
Prawie biegł. Potknął się o krawężnik. Widok, jaki mu się ukazał, nie pojawiał się nigdy, nawet w najbardziej koszmarnych snach. W kałuży krwi leżała Amelka z grymasem uśmiechu zastygłym na twarzy. Półprzymknięte oczy nie dawały nadziei. Cały świat runął. Pan Ignacy był oszołomiony, zdrętwiały. Gdyby teraz od niego zależało czyjeś życie, nie potrafiłby pomóc. Nie mógł ruszyć się z miejsca. Nie widział nawet, jak przybywa ludzi. Nie słyszał, co mówią. Wyglądał, jakby umarł razem z dziewczynką. Bo czyż mogło być inaczej.
Stał tak bardzo długo. Stał, ale nie myślał. Był ciałem, ale nie był obecny duchem. Chyba dużo minęło czasu, bo gdy obudził się z odrętwienia, nikogo już nie było. Tylko zastygła bordowa plama na ulicy przypominała o tragedii, jaka się tu rozegrała.
W tym ogólnym chaosie nikt nie zauważył, że nieco dalej leżała lalka w pięknej różowej sukni, ze ślicznymi jasnymi lokami. Zobaczył ją tylko pan Ignacy. Z oczu popłynęły mu łzy i zrozumiał, że od tej chwili już nie będzie jak wcześniej. Już nic nie będzie.
Wracał z poczuciem winy, z rozdartym sercem. Wracał, choć nie widział sensu w powrocie. Dokąd iść? Po co?
Uliczne światła rozbłysły. Dzień zbliżał się ku końcowi. Ludzie wracali do domów. Witali się z najbliższymi. Jutro będzie następny dzień ...?
TOMALINHO
© I Liceum Ogólnokształcące im. C. K. Norwida w Wyszkowie. Wszelkie prawa zastrzeżone. 2005-2016 r.